Wszystko co dobre szybko się kończy. 23 września 2018 roku piłkarze ręczni Padwy Zamość rozegrali swoje pierwsze spotkanie w pierwszej lidze z AZS UW Warszawa. Zamojscy kibice sami nie wiedzieli czego spodziewać się po swoich zawodnikach, którzy na zapleczu PGNiG Superligi stawiali pierwsze kroki. Niepewność szybko jednak ustąpiła miejsca niesamowitej radości. Okazało się bowiem, że nie taki pierwszoligowy diabeł straszny jak go malują. Drużyna trenera Marcina Czerwonki mecz po meczu konsekwentnie realizowała swój główny cel – zapewnienie sobie utrzymania.
- To chyba normalne, że w premierowym sezonie na wyższym szczeblu rozgrywek beniaminek marzy tylko o tym, aby przygoda nie zakończyła się po jednym zaledwie roku. Tak na dobrą sprawę pewni utrzymania byliśmy już w połowie rozgrywek, co pokazuje, że po prostu sprostaliśmy zadaniu. Oczywiście nie było cukierkowo. Zdarzały się nam mecze zwyczajnie słabe, ale też potrafiliśmy wznieść się na wyżyny umiejętności. Ta druga sytuacja miała miejsce zwłaszcza w spotkaniach przed własną publicznością. Przy wspaniałym dopingu dostawaliśmy skrzydeł – mówi opiekun żółto-czerwonych.
Znakiem rozpoznawczym Padwy były trzymające w napięciu do końcowych minut dreszczowce. Z perspektywy czasu najwyżej pod tym względem należy ocenić wyjazdową wygraną w Legionowie, domową wiktorię z KSSPR Końskie i zwłaszcza remis z SPR PWSZ Tarnów.
W sobotę (27.04) ten etap sportowej przygody dobiegnie końca. Zamościanie udadzą się w najdłuższą, liczącą bez mała 380 kilometrów podróż do Płocka. Rezerwiści Orlen Wisły, podobnie jak piłkarze ręczni z Zamościa, mogą liczyć na spokojne miejsce w środku tabeli. Różnica pomiędzy sobotnimi rywalami polega na tym, że zamościan stać jeszcze na poprawę swojej pozycji. Padwa zajmuje obecnie piąte miejsce, ze stratą jednego punktu do KSSPR Końskie. Wygrana pozwoli awansować na pozycję tuż za podium tabeli pierwszej ligi.