O takich spotkaniach zazwyczaj mówi się, że było doskonałe dla kibiców, a koszmarne dla trenerów. Nic dodać, nic ująć – zwroty akcji, niewymuszone błędy, zmarnowane rzuty karne. Wszystko to skumulowało się w ciągu jednego zaledwie meczu. Ten, kto w sobotnie popołudnie zrezygnował z oglądania konkursu skoków narciarskich na MŚ w Lahti, a przyszedł na mecz piłki ręcznej, z pewnością nie żałował.
Derby mają to do siebie, że wyzwalają dodatkowy ładunek emocji. Rywale zza miedzy robią wszystko aby pokazać wyższość na przeciwnikiem, co z pewnością przekłada się na jakość zawodów.
Przez znakomitą część spotkania to puławianie nadawali ton rywalizacji na parkiecie. Gospodarze niby próbowali nawiązać walkę, ale w ich poczynaniach zarówno w ataku jak i obronie brakowało dokładności i chłodnej kalkulacji. Zawodnicy Azotów natomiast imponowali luzem i raz po raz dziurawili zamojską bramkę. Szczególnie efektownymi rzutami, w samo okienko, popisywał się Kacper Adamczuk. Wychowanek Padwy w przerwie letniej zmienił barwy klubowe i był to dla niego pierwszy występ przed zamojską publicznością po kilkumiesięcznej przerwie. Co więcej, Adamczuk w sobotę obchodził urodziny i bardzo chciał sprawić sobie miły prezent.
Sęk w tym, że rozgrywający Azotów w drugiej połowie doznał bolesnego stłuczenia uda i do końca spotkania już nie pojawił się na parkiecie. Inny z motorów napędowych gości, Kamil Śliwiński, w decydującej fazie meczu uszkodził nadgarstek i w związku z tym jakość jego gry znacznie spadła.
Zamościanie zwietrzyli swoją szansę i w końcówce spotkania bardzo mocno przycisnęli. Bezpieczna dotąd przewaga, wynosząca nawet siedem bramek (17:24 w 40 min), zaczęła z minuty na minutę topnieć.
Derby na ostrzu noża
Takiego spotkania ligowego w zamojskiej hali Ośrodka Sportu i Rekreacji jeszcze nie było. A jeśli było, to na pewno bardzo dawno temu. Po niezwykle emocjonujących 60 minutach Padwa Zamość zremisowała z Azotami II Puławy 31:31 (13:18).
- 27.02.2017 09:28 (aktualizacja 23.08.2023 05:07)
Napisz komentarz
Komentarze